piątek, 31 maja 2013

Gonga

Jednym z urodzinowych prezentow, jakie otrzymal Mikus jest hulajnoga.
Troche sie jej naszukalismy, bo ciezko bylo znalezc taka na 4 kolkach.
Zyskala ona miano GONGI i choc Mik jeszcze nie za bardzo potrafi na niej jezdzic, to na dzien dzisiejszy jest Jego ulubionym mobilnym sprzetem.
O tym, ze jedna nozka trzeba sie odpychac i w tym samym czasie nalezy trzymac prosto kierownice to juz Synek wie i nawet mu sie to odpychanie udaje tyle ze gonga zatrzymuje sie 20 centymetrow dalej.
Coz, trening czyni mistrza!
Jeszcze troche i Mlody bedzie smigal jak zawodowiec.
Warto dodac, ze dzieki niej Mikusiowy slownik wzbogacil sie o dwa nowe slowka: bezpiecznie i ostroznie, ktore z ust takiego Malca brzmia naprawde uroczo!

Procz hulajnogi Synek dostal od nas klubowa pilke Manchesteru United i ksiazeczke.
Nieskromnie stwierdze, ze udaly nam sie prezenty, bo Chlopak byl z nich bardzo zadowolony.





Anegdota z zycia wzieta...
Gdy u nas termometr wskazuje 17 stopni, zakladamy krotkie spodnie i letnie koszulki podczas gdy wiekszosc osob w Polsce zaklada bluzy z dlugim rekawem.

Jutro Dzien Dziecka!
Macie juz jakies plany? Szykujecie niespodzianki dla Waszych Maluchow?
Zdradzicie jakie?

czwartek, 30 maja 2013

Z poslizgiem o Dniu Matki

Dzis na chwile cofne sie w czasie do tegorocznego Dnia Matki.
Synek sprezentowal mi dzielo, bo tak o tym rysunku mowi sam tworca.
Piekne, prawda?


Najpiekniejszy jednak prezent, ktorym chce sie Wam pochwalic otrzymalam z malym poslizgiem, bo dnia nastepnego.
Na widok przyozdobionego urodzinowo pokoju dziennego, Mikus z samego rana zaczal szalec z balonami.
W pewnym momencie podszedl do mnie, wtulil sie i powiedzial cos, o czym jeszcze kilka dni temu moglam sobie tylko pomarzyc: "Kochał Mamuś"!
Wczoraj podczas przerwy lunchowej zadzwonilam do domu, poprosilam malego Skrzata do telefonu, a On rzucil na dzien dobry tylko dwa slowa: "Kocha kocha"!
Dzieki tej nowej umiejetnosci, Dzidz moj sprawia, ze codziennie mam swoj Dzien Matki!
Wielki maly Czlowiek!

Za wszystkie urodzinowe zyczenia dla Mikusia serdecznie DZIEKUJEMY!
O tym szczegolnym dniu napisze w nastepnym poscie.
Znowu skurczyla mi sie doba, stad te opoznienia... 

poniedziałek, 27 maja 2013

2 lata, 731 dni, 17544 godzin

Byl czwartek, 26 Maja 2011, na zewnatrz piekna pogoda.
To byl juz 2 dzien po terminie porodu wskazanym przez lekarza.
Oboje bylismy juz bardzo znieciepliwieni. Mimo stresu przed czyms nieznanym, od kilku dni kladlam sie spac z nadzieja, ze moze w nocy zacznie sie tak przez nas wyczekiwana akcja porodowa.
Moja bezsennosc w ostatnich tygodniach ciazy tez dawala mi sie we znaki.
Bardzo malo spalam, a jak juz spalam to na siedzaco z sterta poduszek pod kregoslupem. 
Ale tej nocy sie wyspalam...
Jak co ranek, J. wyszedl do pracy a ja razem z wielkim brzucholem zostalam w domu.
Pobyczylam sie w lozku, pozniej ogarnelam mieszkanie, ogladnelam cos w tv i zrobilam na obiad wiosenna zupe warzywna.
Mimo, ze dzien byl bardzo sloneczny, na spacer dziwnie nie mialam sily, zmeczona juz bylam noszeniem moich dodatkowych 18 kilogramow.
Poznym popoludniem poczulam inne niz zazwyczaj skurcze... byly tak delikatne, ze praktycznie nie przeszkadzaly mi one w moim "normalnym" funkcjonowaniu.
Nie wzywalam alrmu, poczekalam jak J. przyjechal z pracy... zjedlismy spokojnie obiad i zycie toczylo sie dalej...
Skurcze byly coraz wyrazniejsze... Czulam spokoj. Wtedy juz sie jakos nie balam.
Gralam sobie dla relaksu w scrable na komputerze i liczylam czas miedzy skurczami.
Oboje bylismy spokojni... nie chcielismy zadnej paniki, dlatego tez okres tych pierwszych godzin przezylismy tylko we dwojke...nawet bez informowania najblizszej rodziny, aby nie czuc presji informowania wszystkich co sie dzieje.  
Okolo 21 zaczelismy skladac lozeczko. Tak tak... lozeczko dla Maluszka.
Tak sobie wtedy wymyslilam, zeby skladanie tego mebelka zaczac w momencie, kiedy zaczna sie skurcze... Pomyslalam sobie, ze to odwroci uwage od bolu... i mialam racje. J. skrecal wszystkie czesci, a ja dzielnie asystowalam mu przy tym.
Po 22 zanurzylam sie w wannie... Razem z poradnikiem dla ciezarnych w wersji angielskiej przerabialam obce fachowe slownictwo, by wiedziec dokladnie co sie bedzie dzialo...
Lezalam tam bardzo dlugo... co chwila dolewajac cieplejszej wody.

23:49 "Pisze teraz, bo jestem jeszcze w stanie normalnie myslec.. Nikus zdecydowal sie wreszcie na wyjscie. na razie skurcze co 10-12 min.. czeka nas pewnie nieprzespana noc.. trzymaj mocno kciuki bo teraz juz boli, a ma byc duzo gorzej.."

To jeden z sms-ow wyslanych podczas mojej dlugiej kapieli.
Mimo dosc dokuczliwych boli, po 1 w nocy zdecydowalam sie polozyc spac.
Juz wtedy padalam na twarz... J. zdecydowal sie, ze bedzie czuwac... zreszta nerwy robily swoje. Przyjelam moja pozycje siedzaca i probowalam zasnac... po kilku minutach stwierdzilam, ze cos sobie poczytam... wstalam z lozka i plusk.
Bylam przerazona... odeszly mi wody...
Drzacym glosem zawolalam J. Wtedy zaczelam sie naprawde bac... chyba doszlo do mnie wtedy to, ze Maly juz wychodzi... ze za kilka godzin bedzie z nami, ze wlasnie teraz musze dac z siebie wszystko... ze musze byc silna... Oj, pietra mialam wielkiego przed tym, co mialo sie stac.
Krok po kroku zaczelismy nasza akcje "porod". 
Niewiadomo dlaczego, ale pewnie w szoku zaczelam dokladac do mojej szpitalnej torby jeszcze troche ciuchow... J. zadzwonil do szpitala, opisal co sie dzieje, a ja szykowalam sie do wyjazdu.
Wtedy moje skurcze przybraly inny wymiar... Cholernie bolalo...
Ulice byly bardzo puste...
Dojechalismy do szpitala... Zrobiono mi ktg... rozwarcie na 3 centymetry.
Szczerze mowiac przerazila mnie informacja o tych centymetrach, bo na tamta chwile nie potrafilam sobie wyobrazic jak moze bardziej bolec?!

02:55 "Nikus postanowil wyjsc dzisiaj. jakas godzine temu odeszly wody. teraz jestesmy w szpitalu i czekamy. (...) trzymajcie kciuki."

Przyjeto mnie na patologie ciazy. Oddzial byl przerazajaco cichy... wydawalo mi sie wtedy, ze slychac tam tylko mnie...
Moje lozko znajdowalo sie w 4-osobowym pokoju. Przy lozku stal fotel obszyty miodowym materialem... Lezalam przy oknie z widokiem na szpitalny dziedziniec...
Bylo tam strasznie ciemno.... a bol coraz wiekszy.
Polozna zaproponowala zastrzyk... Bez zastanowienia wypielam dupsko i juz po kilku minutach odlecialam... powieki zamykaly sie same...
Postanowilismy, ze nie ma sensu by J. zostawal na noc...
Juz przed 6 rano obudzil mnie masakryczny bol. Pierwsze co zrobilam po otwarciu oczu to chwycilam za guzik wolajacy polozna. Prosilam o jakiekolwiek znieczulenie, ale daremnie.
Zwijalam sie z bolu przez jakies 2h! Kolo 8 na oddzial przyjechal J. Proponowano kapiel, ale po ogladnieciu wanny stwierdzilismy, ze chyba to niezbyt dobry pomysl (czystoscia nie grzeszyla).
Polecono mi spacery, wiec bez zadnego znieczulenia chodzilismy po korytarzu zatrzymujac sie co kilka minut, kiedy przychodzily skurcze... Wbijalam paznokcie w J. zaciskajac przy tym zeby z bolu... Doprosilismy sie wreszcie gazu znieczulajacego... Przyszla  taka jedna mloda pielegniareczka, postawila butle i gotowe... okazalo sie, ze zapomniala odkrecic.
Po 11 przyszla polozna z porodowki. Mialam 7-centymetrowe rozwarcie.

11:29 "Bole sa co 3 minuty zaraz zabieraja na porodowke"

Sala porodowa robila wrazenie.
Duza wanna do porodow... lezanka... maly stolik... dwie male kostki do siedzenia... aneks kuchenny... wielka plazma... radio smooth fmw tle... osobista lazienka i jakies 2 szafki. 
Rodzilam w wodzie.
Na sali bylismy z dwiema poloznymi...
Jedna z nich wypelniala sterte papierow...drugiej nie do konca pamietam.
W ogole malo pamietam... Gaz odrzucilam dosc szybko, bo pozniej ciezko mi bylo trafiac ustnikiem do buzi... J. caly czas byl przy mnie, trzymal mnie za rece. Bez Niego nie wyobrazam sobie tego wszystkiego.
Po 14 polozne sie zmienily.
Kolo 16 przyszly bole parte miedzy ktorymi przysypialam.
Wtedy wydawalo mi sie, ze zasypiam na dlugie kilka minut... w rzeczywistosci na kilkadziesiat sekund. Dalam z siebie wszystko.

27 Maja 2011, o 16:27 przyszedl na swiat nasz maly Skarb.
Dzisiaj minely 2 lata od Jego narodzin, a Ja pamietam tamte dni jakby to bylo wczoraj.
KOCHAM!

sobota, 25 maja 2013

Pomysl na super szybki obiad

Jesli jeszcze nie macie pomyslu na dzisiejszy obiad, proponuje cos z kategorii SPS- czyli szybkiego, prostego i smacznego!
Uwielbiam ta paste za jej swiezosc, jaka daja jej liscie miety i kruche szparagi.
O milosci do parmezanu nie bede sie wypowiadac...

SZPARAGOWO-MIETOWA PASTA
  • makaron spaghetti
  • 4-5 zabkow czosnku
  • szparagi
  • parmezan
  • liscie swiezej miety
  • oliwa z oliwek, sol

Szparagi koimy na 3-4 centymetrowe kawalki, czosnek na plasterki, parmezan tarkujemy na najdrobniejszych oczkach, liscie miety odrywamy od lodygi, a makaron gotujemy z odrobina oliwy z oliwek i soli.

Czosnek i szparagi smazymy na oliwie z oliwek przez kilka minut tak aby nie przypalic czosnku (4-5min). Gdy makaron jest juz gotowy, mieszamy go z zawartoscia patelni, dodajemy miete i starkowany parmezan. Wszystko razem mieszamy i voila!
Na talerzu posypujemy jeszcze raz serem i dekorujemy kilkoma listkami miety.
Proste? Pewnie, ze tak! A jakie smaczne..... Palce lizac!


Nic innego mi nie pozostaje jak tylko zyczyc Wam smacznego!

czwartek, 23 maja 2013

Cio to?

Bez watpienia najczesciej wypowiadanym przez Mikolaja pytaniem jest "Cio to?"
Nieustajaca "ciota" pojawia sie juz w pierwszych minutach po przebudzeniu, a znika wraz z przyjsciem nocy. Choc nie zawsze jej sie to udaje, bo wczoraj nawet przez sen i z zamknietymi oczkami Syn poruszal ciotowa kwestie.
Pytani jestesmy praktycznie o wszystko!

O zamek w drzwiach... o bloto na butach... o ramie... o rzesy... o kran... o sasiadow...o pilniczek do paznokci... o kamienie w chodniku... o tabletki do zmywarki... o lodowki w sklepie... o kefir... o zamknieta brame...o otwarta brame... o hydrant... o budke telefoniczna... o gatunki chleba... o wystawe w sklepie...

I wiecie co? Uwielbiam ten zywy kontakt z moim dzieckiem.
Ciesze sie, ze moge byc przy Nim podczas tego szalonego poznawania swiata!
Fajnie, ze w momencie gdy cos Go zainteresuje od razu spieszy do nas z ulubionym pytaniem, zamiast glowic sie sam "co to, po co i dlaczego".
I choc pytanie zadawane jest nam setki razy dziennie, to odpowiadanie nie nudzi mnie ani troche!

A na zewnatrz tymczasem jak wiosny nie bylo, tak nie ma (na jutro zapowiadaja marne 12 kresek z hulajacym wiatrem i deszczem!). No trzeba przyznac, ze piekna mamy wiosne w tym roku! Jedyna w swoim rodzaju...
Zamiast plakac nad brakiem pieknej pogody, dzisiaj z Mikiem zrobilismy domowe owocowe lody coby choc odrobine poczuc, ze juz niedlugo przyjdzie (oby!!!) lato.
Truskawkowe i pomaranczowe!
Mmmmmm... Pycha!


poniedziałek, 20 maja 2013

Gdzies na szczycie gory

Juz mialam narzekac na ten moj marny los...
Mialam skarzyc sie na beznadziejna pogode, szare niebo; przesilenie, zwiazane z przyjsciem wiosny, ktora odeszla od nas tak szybko jak przyszla...
Mialam zalic sie na niekonczace 12 stopni na termometrze, nieustanne polnocne wiatry, cieple kurtki w korytarzu, parasol w torebce, czapke na Mikolajowej glowce i banbame na szyjce...
Na brak perspektyw na cieple jutro i zerowe szanse na niebieskie niebo.
Na brak chceci na cokolwiek i codzienne wieczorne zmeczenie...
Na wszelkie pylace drzewa i pszczoly, ktore postanowily osiedlic sie przy naszym kuchennym oknie...
Na katar, opryszczke na gornej wardze, zimne stopy i zbyt chlodne biuro... na caloksztalt!

Az nagle przyszla "sucha" niedziela, a z nia 17 kresek na plusie (tak tak... u nas, na dzien dzisiejszy to czyste szalenstwo widziec slupek rteci siegajacy tylu kresek!), blekitne przeswity na niebie i co jakis czas pojawiajace sie slonce.
Nie czekalismy dlugo, spakowalismy nasze 12 liter do auta i ruszylismy na kolejny podboj Castleton.
Pamietacie nasza poprzednia wyprawe, o ktorej pisalam tutaj? Marna logistyka nie pozwolila nam wtedy na wspinaczke na sama gore. Tym razem bylo inaczej... Calkowicie inaczej!
Mikus SAM, na wlasnych nozkach zdobyl szczyt Mam Tor- 517 m npm ( z odrobina rodzicielkiej pomocy w postaci trzymania Szkraba za raczki- nie mylic z "na raczkach"!). Dzielny byl bardzo!
Wejscie okazalo sie byc jednak super proste w porownaniu do zejscia.
Momentami bylo dosc ciezko z blotem i kamieniami pod nogami oraz Mlodym na rekach, ale dalismy rade!
Zrobilismy kope kilometow (J. troche wiecej, bo sam wracal po samochod pod gore- Mikus byl juz wykonczony, wiec z mama poczekal w kawiarence) i dotlenilismy sie za wszytskie czasy.
Jesli dzisiaj Mikolaj ma takie zakwasy na lydkach jakie ja mam, to mu szczerze wspolczuje...ale i tak bylo warto!
Jak sie przyjrzycie, to w lewym dolnym rogu dojrzec mozna mnie i Mlodego ;)




A dzisiaj... no coz, nic nie napisze, bo musialabym zaczac narzekac na ten moj marny los...
Musialabym zaczac skarzyc sie na beznadziejna pogode, szare niebo, przesilenie... itd.
No LIPA po prostu!
Do bani z ta pseudo wiosna!

PS 1 W miniony piatek, pierwszy raz od narodzin Makolaja wyszlam do knajpy i (uwaga!!) pilam alkohol!!! Wiecej grzechow nie pamietam ;)
PS 2 Wiecie, ze za tydzien w domu bedziemy miec 2- latka? 

wtorek, 14 maja 2013

Rozplywam sie

Krotko, ale tresciwie.
Rozplywam sie.... o tak.... rozplywam, kiedy slysze jak Syn wypowiada te dwa magiczne slowka...
I nie pisze tutaj o cudownym "kocham Cie", aczkolwiek tych slow tez nie moge sie doczekac.

Od kilku dobrych dni Mikus nazywa mnie Mamuś, a J.- Tatuś. 
Kochany Szkrab.... fajnie na serduchu sie robi, gdy slysze cos takiego. 
Balsam dla uszu!

poniedziałek, 13 maja 2013

Kampione!!!

Dzisiaj w Manchesterze miala miejsce mistrzowska feta, na ktorej nie moglo zabraknac Sir Alexa i Jego druzyny! Alez sie dzialo! Niesamowita atmosfera i rownie piekne pozegnanie Fergusona!
Tysiace ludzi, flagi, futbolowe spiewy i oczywiscie wsrod tego wszytskiego MY- nasza trojca.
Mikus jak na wiernego kibica przystalo przyodzial swa glowke w klubowa czapeczke, a tata na szyje wrzucil szalik. Mama dumnie paradowala z balonem Czerwonych Diablow, ktory teraz pieknie zdobi  dzienny pokoj.
Niezapomniane przezycie!







piątek, 10 maja 2013

Kreatywna i inspirujaca!

Niemozliwoscia bylo dla mnie powstrzymanie sie od zakupu tej ksiazki.
Nie mialam z nia zadnych szans i krotko po jej znalezieniu w necie pozycja wyladowala wsrod tych ksiazek, ktore czytamy/opowiadamy przed snem.



To pelna dowcipu opowiesc o malym Iggy Peck, ktory juz jako 2-latek zaczal fascynowac sie architektura. Wszystko co wpadlo Ignacemu w rece zamienialo sie w oszalamiajace konstrukcje! Do budowy swojej pierwszej wiezy wykorzystal zuzyte pieluszki, ktore postanowil polaczyc klejem. Mimo, ze budowla byla dosc cuchnaca, to rodzice chlopca nie mogli wyjsc z podziwu i rownoczesnie nie mogli pojac skad Iggy czerpie inspiracje na tak pomyslowe twory.


Kiedy Ignacy poszedl do szkoly trafil na pania profesor, ktora niestety nie podzielala jego sympatii do projektowania co okazalo sie byc przeszkoda w kontynuowaniu pasjii chlopca.
Wtedy Ignas stanal przed wielkim wyzwaniem.
Tak bardzo kochal architekture, ze postanawil zbyt latwo sie nie poddawac.


Unikalne ilustracje polaczone z wesolym tekstem stworzyly fajna ksiazke, ktora potrafi oczarowac kazde dziecko. Swietny wstep do historii architektury, bowiem Ignas buduje budynki znane i interesujace, min. Sphinx, zamek Neuschwanstein czy most Golden Gate.
Polecam, bo ksiazka jest naprawde bardzo inspirujaca!


Tekst: Andrea Beaty
Ilustracje: Dawid Roberts
Do kupienia tutaj (amazon) lub tutaj (albertus pl)

poniedziałek, 6 maja 2013

Ach ten MAJ!

Zaczal sie cudownie, ale co najwazniejsze swa cudownascia dalej nas zachwyca!
Nasza majowka, ktora trwala do dnia dzisiejszego byla rewelacyjna!
Byly wycieczki duze i male, atrakcji co niemiara z iscie wiosenna aura w tle, ktora nie opuszczala nas nawet na chwile.
Czas w domu zredukowalismy do minimum!
Udalo nam sie odwiedzic Walie, plaze w Formby, a nasze inwazje na place zabaw nie mialy konca. Rozpoczelismy sezon na krotkie rekawki, truskawki i jagody! Byla zabawa w piasku, rzucanie kamieni do rzeki, male wspinaczki i rownie male (na szczescie) kontuzje, odwiedziny mini zoo, smietankowe lody, tatowe sukcesy wspinaczkowe, mecz lokalnej druzyny pilkarskiej i rodzinne wieczorne spacery. 
Duzo sie dzialo! Baterie naladowane na dobrych kilka dni!











A teraz z naciagnietymi miesniami jednej stopy siedze z nadzieja, ze do jutra przejdzie bol...
Trzymajcie kciuki, bo mam troche pietra...

środa, 1 maja 2013

Juuuuhuuuuu!

Musi sie cos skonczyc, by cos innego moglo sie zaczac.

Przez ostatnie tygodnie z niechecia patrzylam na moje miejsce pracy.
Biuro swiecilo pustkami, a obecni w nim nie mieli zbyt wielu powodow do smiechu.
Frustracja, brak satysfakcji, brak szefa i nowych projektow, obnizenie efektywnosci...
Chyba kazdy z ocalalalych 6 osob odczuwal cos w stylu wypalenia zawodowego. 

Dzisiaj po raz ostatni tam zagoscilam...
Nareszcie!
Nasz caly dobytek zostal przetransportowany do siedzimy firmy w samym centrum miasta, ktore od jutra staje sie nasza baza (dla mnie od przyszlego tygodnia).
Ciesze sie przeogromnie!
5 lat spedzilam na dzielnicy, ktora procz marketu w przerwie lunchowej nie ma nic wiecej do zaoferowania (a wlasciwie ma- ciekawe zjawiska przyrodnicze w postaci masy 14-latek spacerujacych ze swoimi maluszkami karmionymi chipsami o smaku vinegar).
Czuje, ze to bedzie dobra zmiana! Zmiana, ktorej potrzebowalam.
Praca z nowymi ludzmi w nowoczesnym biurze z fajnymi widokami na caly Manchester, ciekawe projekty i przyjemne przerwy lunchowe! RE-WE-LA-CJA!
No i ten dreszczyk emocji charakterystyczny przy zmienianiu pracy.
Bedzie dobrze! 

A moze moje pozytywne myslenie wynika z faktu, ze juz bycze sie w domu, a za oknem mamy cudowne slonce? Pewnie cos w tym jest ;)
Jak tylko Mikus skonczy swoja sieste idziemy korzystac z wiosennej aury.

PS Przepraszam za moj brak aktywnosci na Waszych blogach i obiecuje poprawe!
Cos duzo sie dzialo ostatnio i zmeczenie dawalo sie we znaki... 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...