Moje pierwsze uczucie po przejściu korytarza oddziału to było przerażenie. Było dziwnie, a może normalnie? Nie wiem, nigdy nie leżałam w szpitalu, nawet po porodzie wyszłam do domu po kilku godzinach.
Sale wąskie i ciasne wypełnione metalowymi łóżkami i szafkami pamiętającymi jeszcze czasy budowy szpitala, odchodząca ze ścian farba, duża lodówka dla pacjentów na korytarzu i taki dziwny zapach...
Najpierw była rejestracja w izbie przyjęć i papierologia...
Później kolejne podpisy na oddziale i wizyta u anestezjologa, który ostatecznie zadecydował o zakwalifikowaniu Mikołaja do operacji. W ciągu dnia badania okulistyczne, pobieranie krwi, zakładanie wenflonu i kilkukrotne zakraplanie oczu.
Z 3 innymi małymi pacjentami Miko trafił na 6-osobową salę. Wybraliśmy
łóżko przy oknie- jedyne wolne większe, bez szczebelek. Było ciasno, ale
w końcu to tylko 3 dni...
W związku z tym, że Mikołaj miał okazję spróbować słynnych specjałów kuchni szpitalnej, parę słów o żywieniu.
Pierwszego dnia na obiad zaserwowano barszczyk (szczerze mówiąc trochę dziwnie smakował, ale Miko jest fanem zup i zjadł prawie cały). Drugie danie było fatalne... niedogotowane i niesmaczne ziemniaki, mielony przypominający w smaku tekturę oraz kapusta- jedyna zjadliwa (mi smakowała, Miko nie tknął). Na podwieczorek dostał jabłko. Kolacja podana o 16:20 (!!! my w domu obiady jemy po 17!) to już była fantazja: słodka herbata, cztery kromki chleba, kosteczka masła, dwa plasterki wędliny i uwaga (!) porcja witamin- kawałek zeschniętego pomidora. Mikołaj nic nie zjadł... nie dziwię mu się.
Tego dnia uratował nas szpitalny bufet, z którego przynieśliśmy coś normalnego, co z chęcią zjedliśmy.
Drugiego dnia sami zatroszczyliśmy się o prowiant. Trzeciego Miko załapał się na śniadanie: cztery kromki chleba, łyżka twarożku, łyżeczka dżemu i słodka herbata.
Dzień operacji był bardzo ciężkim dniem. Na ten dzień planowane były cztery operacje, Mikołaj był ostatni w kolejce.
Zabiegi rozpoczęto o 9. Szacowano, że Mikołaja będzie w okolicach południa. Trochę nas to martwiło, bo jak wiadomo pacjent przed zabiegiem ma być na czczo, co w naszym przypadku oznaczalo, że Miko miał pozostać bez jedzenia i picia od momentu przebudzenia.
Przespał spokojnie całą noc. Ze mną było trochę gorzej, nie mogłam zasnąć do 3 nad ranem. Pozwolono nam (rodzicom) spać na szpitalnych łóżkach z dziećmi. O rozłożeniu polówki, leżaka czy karimaty obok łóżka nie było mowy, za mało miejsca (między łóżkami ledwo mieściło się krzesło). O jakiejkolwiek prywacie też trzeba było zapomnieć- nie było zasłonek między łóżkami, a przeszklenia między wszystkimi salami na oddziale sprawiały wrażenie jakby było się na sali z całym kompletem pacjentów.
Obudziliśmy się po 7. Miko wziął prysznic, założył szpitalną piżamkę i po 8 dostał kroplówkę. Później już tylko czekaliśmy... Czas dłużył się niemiłosiernie... Miko był spragniony i niecierpliwy, ale dawał radę, czego nie mogłam powiedzieć o sobie.
Tego dnia kompletnie nie radziłam sobie z emocjami... Czułam, że nie wyrabiam, a na rozładowanie stresu nie mogłam sobie za bardzo pozwolić przy Mikołaju.
Po 10 przyjechał J. Poszłam do pielęgniarki po leki uspakajające, a przy okazji poryczałam się u niej.
Ulżyło mi. Pomogła mi. Uspokoiła.
Po 10 minutach byłam gotowa wrócić na salę by dalej zgrywać dzielnego rodzica.
To oczekiwanie było okropne... Mijały kolejne minuty, kwadranse, godziny i nic się nie działo...
W okolicach południa Miko dostał syropek zobojętniający. Po nim niektóre dzieci zasypiały, ale na naszego syna "głupi jaś" nie zadziałał w ten sposób. Właściwie to miałam wrażenie, że w ogóle nie zadziałał.
Przed 1 wrócił na salę chłopiec, który operowany był jako pierwszy... Miał wrócić po 1.5h, wrócił po prawie 4. Na jednym oczku miał lekko zakrwawiony opatrunek. Niby był wybudzony, a jednak całkowicie bez sił.
Na jego widok poczułam, że mój lek uspakajający przestaje działać... Doszło do mnie, że za kilka godzin mój kochany Syn też będzie w takim stanie...
Póki co, my nadal czekaliśmy...
Nasłuchiwałam każdego otwarcia drzwi na oddział, każdego ruchu na korytarzu...
Minuty mijały...
Finalnie łóżko dla Mikusia podjechało o 13:45.
Prawie 7 godzin oczekiwań w ekstremalnym stresie... 7 godzin na czczo... 7 kurwa godzin...
Miko grzecznie położył się na łóżku prowadzonym przez 2 pielęgniarki i opuściliśmy oddział.
Był spokojny, albo dobrze udawał...
Powiedziałam mu aby liczył lampy w drodze na salę... Liczył.
Odprowadziliśmy go do śluzy pacjentów prowadzącej na blok operacyjny, skąd został przejęty przez anestezjologa.
Uczuć, które mi wtedy towarzyszyly nie jestem w stanie opisać. To były jedne z najgorszych uczuć, jakich doświadczyłam w życiu. Tak bardzo się bałam...
Na czas operacji wyszliśmy ze szpitala. Nic już nie mogliśmy zrobić.
Pielęgniarki polecały spacer, posiłek, kawę...
Posłuchaliśmy, aczkolwiek przyznam, że twister, którego wtedy jadłam nigdy wcześniej nie był tak jałowy.
Gdy wracaliśmy, przed wejściem do szpitala spotkaliśmy 'lekarz prowadzącą' Mikołaja, która z uśmiechem na twarzy przekazała nam wiadomość, że operacja się udała, że Miko jest na sali pooperacyjnej i czekają aż się wybudzi.
Boże, co to była za ulga!!! Co za szczęście! Miałam ochotę ją wyściskać!
Na oddziale czekaliśmy na niego około godziny.
Gdy wrócił, przebudził się na chwilę...
Taki bezradny... obojętny...
Na jego oczku był opatrunek... nie był zakrwawiony.
Budził się parę razy prosząc o wodę, której jeszcze nie mogłam mu podać...
W końcu przyszedł czas, kiedy mógł się napić i po kilku godzinach coś zjeść. Dopadł go wilczy apetyt, zresztą nie tylko jego. Cała czwórka małych "piratów" z naszej sali w ilościach hurtowych zaczęła pochłaniać biedronkowe maślane bułeczki, które J. dostarczył nam wieczorem.
Mikuś był w dobrym stanie, ale po narkozie był bardzo poddenerwowany.
Przed spaniem dostał jeszcze leki przez kroplowkę, którą zaczął sobie nawet chwalić, że dzięki niej nie musi być ponownie kłuty. Mądry chłopiec.
Po 22, kiedy na oddziale zrobiło się ciemno, każdy z nas- czwórki rodziców z naszej sali mógł spokojnie oddychać. To był spokój w najczystszej postaci.
Zaczęliśmy rozmawiać, otwierać się przed sobą, mówić o planach na przyszłość, o marzeniach... Nawet nie wiem jak oni mieli na imię, ale tamtej nocy byli mi naprawdę bliscy. Każdy z nas przeżył TEN dzień...
Noc była spokojna. Kilkanaście razy odciągałam mikołajową rączkę, która miała ochotę przez sen pogrzebać trochę przy opatrunku, kilka razy trzeba było obracać go by nie spał na stronie, na którym miał operowane oczko... ale to nic, najważniejsze, że już było po wszystkim.
O 6 mieliśmy pobudkę na kroplówkę, a popołudniu mieliśmy dostać wypis.
Z uwagi na Święta Wielkanocne personel szpitala zlitował się nad pacjentami i wypisy zaczęły się po 10.
Przed 11 wreszcie mogliśmy opuścić oddział.
Mimo, że nasz pobyt w szpitalu był krótki, mam kilka spostrzeżeń.
Medal należy się pielegniarkom, bo to one odwaliły kawał dobrej roboty. Miały rewelacyjne podejście do dzieci! Ogromny plus za wenflon, który był zakładany już pierwszego dnia przy pobieraniu krwi, oszczędziło to Mikołajowi dodatkowych kłuć.
Warunki na oddziale określiłabym na fatalne. Łazienki brudne (przez 3 dni nikt nie umył zakrwawionej wanny, na szczęście był też prysznic, a my mieliśmy klapki), brak płynu antybakteryjnego dla pacjentów na oddziale, bardzo słaba jakość serwowanego jedzenia, warunki lokalowe, spanie z dzieckiem w szpitalnym łóżku lub ewentualnie noc na plastikowym krześle, brak lekarza w nocy na oddziale. Plus za to, że chociaż sztućce były (bo w niektórych polskich szpitalach ich brakuje).
I jeszcze jedna rzecz, której na oddziale na próżno szukać: komunikacja lekarz-pacjent/rodzic. Miałam wrażenie, że lekarze z góry traktowali każdego jak półgłówka, któremu nic nie warto tłumaczyć, bo i tak nie zrozumie. Podejście do pacjenta było bardzo przedmiotowe. Ciężko było o jakiekolwiek informacje. Odpowiedzi były zdawkowe.
O tym, jak będzie dokładnie wyglądał zabieg dowiedzieliśmy się od lekarzy z Manchester Eye Hospital.
Przedwczoraj mieliśmy wizytę kontrolną w szpitalu, gdzie Mikuś był operowany.
Po 2 tygodniach od zabiegu oczko wygląda dużo lepiej, dobrze się goi. Krwiak podspojówkowy powstały w miejscu, gdzie oczko było cięte powoli się rozchodzi, spojówka blednie. Opuchlizna zeszła po kilku dniach, dwa z czterech szwów już się wchłonęły. Pozostało nam jeszcze zakraplanie oczka, a tego Miko nie lubi, ale z każdym dniem idzie nam to coraz sprawniej :)
Miałam nadzieję, że podczas tej wizyty dostaniemy wyniki badań histopatologicznych materiału tkankowego pobranego podczas zabiegu. Cóż, okazało się, że na wynik musimy jeszcze poczekać. Następna wizyta za dwa tygodnie. Mocno wierzę, że wszystko będzie dobrze. Musi być :)
Mikołaj to super dzielny chłopak, który bardzo cierpliwie przechodzi przez ten cały proces. To nasz mały wielki SUPERBOHATER!
czwartek, 12 kwietnia 2018
wtorek, 16 stycznia 2018
Fotograficznie niesystematycznie
Z przeglądem fotograficznym cofnę się aż do sierpnia zeszłego roku, bo jakoś wcześniej nie udało mi się wspomnieć o rewelacyjnych warsztatach dla dzieci organizowanych przez Centrum Nauki Kopernik. Misja (poza)ziemska to było coś! Wprawdzie Mikołaj brał udział tylko w dwóch spotkaniach, ale wrazenia za każdym razem były ogromne. Miko miał okazję skonstruować rakiety, które później wypuszczał daleko w górę przy pomocy lakieru do włosow, sody oczyszczonej czy wydmuchiwanego przez siebie powietrza. Super sprawa, radość nie do opisania! Za drugim razem dowiedział się o jak zbudowany jest Mars i jak fajne jest Lego Mindstorms ;)
Jeśli w tym roku będą organizowane podobne warsztaty, napewno nas tam nie zabraknie ;)
Żoliborough jesienią i Mikołaj w roli graficiarza ;)
Spotkanie autorskie z Tomaszem Samojlikiem (autor min. książek o Żubrzyku Pompiku, Ryjówce przeznaczenia czy Norce zagłady) w warszawskim Fotoplastikonie. Pracę, którą pan Tomasz rysował podczas zajęć przytargaliśmy do domu- mega zdolny i miły gość. Mikołaj po tym spotkaniu stwierdził, że napisze książkę, póki co jeszcze nie powstała ;)
Warsztaty architektoniczne i mikołajowa wizja miasta przyszłości. Na zdjęciu tuż przed prezentacją projektu przed publicznością.
Łazienki królewskie jesienią.
Wieczór po japońsku, bez dzieci ;)
Halloween i nasza dynia. W tym roku Mikołaj poprosił o ducha. Zrobiliśmy też mufiny i upiorne ciasteczka- to ze zdjęcia niżej, bez głowy udekorowane przez młodego.
1 listopada wybraliśmy się na Powązki... pięknie wyglądał cmentarz tego wieczoru.
Mikołaj w akcji. Dwa razy w tygodniu chodzi na piłkę i trzeba przyznać coraz lepiej idzie mu to kopanie ;)
3-poziomowa hawira Agaty Kłamczuch, Romka Romisława, Bratka 1, Bratka 2, Alicji i ich rodzin- bohaterów naszych wspólnych legusowych zabaw ;)
Przepyszne pierogi zrobione przez koleżankę z Białorusi. Niebo w gębie! Ciasto po prostu rewelacyjne- z dodatkiem gazowanej wody.
Kolejne warsztaty w Fotoplastikonie, tym razem z ilustratorką książki "Grzyby" (ktorą nawiasem mówiąc bardzo polecam). Kilka dni wcześniej udało mi się wygrać w konkursie ogłoszonym przez Fotoplastikon egzemplarz tej książki.
Pierwszy śnieg... Dzisiaj doczekaliśmy się śniegu, z którego mam nadzieję jutro będziemy mogli ulepić bałwana... W zeszłym roku odnowiłam sanki, na których jeździł J. jako dziecko... niestety, do dzisiaj jeszcze ich nie uzyliśmy. Czekamy na jutrzejszy dzień :)
Mikołajki w szkole i koszulki, które dzieci dostały w prezencie. Jakoś tak przypadkowo wyszło, że pomysł z koszulkami wyszedł ode mnie i cała akcja związana z ich zakupem nadzorowałam osobiście. Dzieci były mega zadowolone!
W grudniu Miko wziął udział w dzielnicowym konkursie na kartkę bożonarodzeniową. Wśród wielu prac wykonanych w jego szkole, jego dostała się do następnego etapu i w finale została wyróżniona. Na zdjęciach widoczna kartka made by Mikołaj i nagroda, którą otrzymał- dyplom, maskotkę i książkę.
List do Świętego Mikołaja Miko wysyłał na początku grudnia. A co w nim było? Oczywiście Lego, ale nie byle jakie. Na pierwszym miejscu zmechanizowane Wedo, z ktorymi Młody ma do czynienia na zajeciach z robotyki. Prócz tego książka "100 ptaków", puzzle 1000 elementów, gry planszowe "Mistakos" i "Była sobie Ziemia", licznik do rowera i piłkarzyki ;)
Biedronkowe świerzaki... Zbieraliście? Z pomocą naszych lokalnych kasjerów i rodziny udało nam się zdobyć całą bandę. Pod koniec promocji miałam dosyć biedry na następne pół roku...
Po wyróżnieniu w poprzednim plastycznym konkursie, Mikołaj postanowił, że pójdzie za ciosem i przygotuje pracę na kolejny, tym razem ogólnopolski konkurs "Baśnie naturalnie".
Bardzo podoba mi się ta praca. Na oficjalne wyniki konkursu nadal czekamy...
Zrobienie tegorocznych ozdób na choinkę były zadaniami z kalendarza adwentowego. W prawym dolnym rogu wyluzowany bałwan z ćmikiem ulepiony przez jakiegoś anonymous'a ;)
Pytanie za 100 punktów: Co Mikołaj robi po wyłączeniu światła?
Cudowny widok!
Świateczny kiermasz w szkole. Miałam przyjemność sprzedawać te cudeńka zrobione przez Mikołaja i jego koleżanki i kolegów z klasy. Choinka z wieszaków zrobiona przez Meblokreacje (domo+, kojarzycie?) specjalnie dla maluchów.
Kolejny śnieg i nadzieja na sanki... Niestety, z rana po śniegu nie było już śladu, a zapowiadało się naprawdę dobrze.
Pod choinką Mikołaj znalazł min. Lego Boost. Po zrobieniu wywiadu z panią z robotyki postawiliśmy na boost- nie żałujemy. Mikołaj był zachwycony.
I po świętach... zapalenie oskrzeli i 3 antybiotyk w życiu...
Panie i Panowie, poznajcie Vernie- twora lego, który prócz chodzenia potrafi naprawdę sporo. Po prawej kawałek mojej sylwestrowej kreacji.
Jeśli w tym roku będą organizowane podobne warsztaty, napewno nas tam nie zabraknie ;)
Żoliborough jesienią i Mikołaj w roli graficiarza ;)
Prowizoryczne przebranie zrobione na szybko na szkolne przywitanie jesieni... Korona z kartonu i liście wycięte z filcu. Był też duży tekturowy klonowy liść- coś w stylu tarczy.
Spotkanie autorskie z Tomaszem Samojlikiem (autor min. książek o Żubrzyku Pompiku, Ryjówce przeznaczenia czy Norce zagłady) w warszawskim Fotoplastikonie. Pracę, którą pan Tomasz rysował podczas zajęć przytargaliśmy do domu- mega zdolny i miły gość. Mikołaj po tym spotkaniu stwierdził, że napisze książkę, póki co jeszcze nie powstała ;)
Warsztaty architektoniczne i mikołajowa wizja miasta przyszłości. Na zdjęciu tuż przed prezentacją projektu przed publicznością.
Łazienki królewskie jesienią.
W ramach Warszawskiego Festiwalu Kultury bez Barier, w połowie października pojawiliśmy się na premierze teledysku do piosenki "Nie bój się chcieć" z bajki Disneya "Zwierzogród" w polskim języku migowym.
Najpierw był wyświetlony film z audiodeskrypcja, napisami dla niesłyszących i tłumaczeniem na język migowy, a po nim wyczekiwana prezentacja teledysku- super wyszło! Brawo dzieciaki!
Wieczór po japońsku, bez dzieci ;)
Halloween i nasza dynia. W tym roku Mikołaj poprosił o ducha. Zrobiliśmy też mufiny i upiorne ciasteczka- to ze zdjęcia niżej, bez głowy udekorowane przez młodego.
1 listopada wybraliśmy się na Powązki... pięknie wyglądał cmentarz tego wieczoru.
Mikołaj w akcji. Dwa razy w tygodniu chodzi na piłkę i trzeba przyznać coraz lepiej idzie mu to kopanie ;)
3-poziomowa hawira Agaty Kłamczuch, Romka Romisława, Bratka 1, Bratka 2, Alicji i ich rodzin- bohaterów naszych wspólnych legusowych zabaw ;)
Przepyszne pierogi zrobione przez koleżankę z Białorusi. Niebo w gębie! Ciasto po prostu rewelacyjne- z dodatkiem gazowanej wody.
Kolejne warsztaty w Fotoplastikonie, tym razem z ilustratorką książki "Grzyby" (ktorą nawiasem mówiąc bardzo polecam). Kilka dni wcześniej udało mi się wygrać w konkursie ogłoszonym przez Fotoplastikon egzemplarz tej książki.
Pierwszy śnieg... Dzisiaj doczekaliśmy się śniegu, z którego mam nadzieję jutro będziemy mogli ulepić bałwana... W zeszłym roku odnowiłam sanki, na których jeździł J. jako dziecko... niestety, do dzisiaj jeszcze ich nie uzyliśmy. Czekamy na jutrzejszy dzień :)
Mikołajki w szkole i koszulki, które dzieci dostały w prezencie. Jakoś tak przypadkowo wyszło, że pomysł z koszulkami wyszedł ode mnie i cała akcja związana z ich zakupem nadzorowałam osobiście. Dzieci były mega zadowolone!
W grudniu Miko wziął udział w dzielnicowym konkursie na kartkę bożonarodzeniową. Wśród wielu prac wykonanych w jego szkole, jego dostała się do następnego etapu i w finale została wyróżniona. Na zdjęciach widoczna kartka made by Mikołaj i nagroda, którą otrzymał- dyplom, maskotkę i książkę.
List do Świętego Mikołaja Miko wysyłał na początku grudnia. A co w nim było? Oczywiście Lego, ale nie byle jakie. Na pierwszym miejscu zmechanizowane Wedo, z ktorymi Młody ma do czynienia na zajeciach z robotyki. Prócz tego książka "100 ptaków", puzzle 1000 elementów, gry planszowe "Mistakos" i "Była sobie Ziemia", licznik do rowera i piłkarzyki ;)
Biedronkowe świerzaki... Zbieraliście? Z pomocą naszych lokalnych kasjerów i rodziny udało nam się zdobyć całą bandę. Pod koniec promocji miałam dosyć biedry na następne pół roku...
Po wyróżnieniu w poprzednim plastycznym konkursie, Mikołaj postanowił, że pójdzie za ciosem i przygotuje pracę na kolejny, tym razem ogólnopolski konkurs "Baśnie naturalnie".
Bardzo podoba mi się ta praca. Na oficjalne wyniki konkursu nadal czekamy...
Zrobienie tegorocznych ozdób na choinkę były zadaniami z kalendarza adwentowego. W prawym dolnym rogu wyluzowany bałwan z ćmikiem ulepiony przez jakiegoś anonymous'a ;)
Pytanie za 100 punktów: Co Mikołaj robi po wyłączeniu światła?
Cudowny widok!
Świateczny kiermasz w szkole. Miałam przyjemność sprzedawać te cudeńka zrobione przez Mikołaja i jego koleżanki i kolegów z klasy. Choinka z wieszaków zrobiona przez Meblokreacje (domo+, kojarzycie?) specjalnie dla maluchów.
Kolejny śnieg i nadzieja na sanki... Niestety, z rana po śniegu nie było już śladu, a zapowiadało się naprawdę dobrze.
Pod choinką Mikołaj znalazł min. Lego Boost. Po zrobieniu wywiadu z panią z robotyki postawiliśmy na boost- nie żałujemy. Mikołaj był zachwycony.
I po świętach... zapalenie oskrzeli i 3 antybiotyk w życiu...
Panie i Panowie, poznajcie Vernie- twora lego, który prócz chodzenia potrafi naprawdę sporo. Po prawej kawałek mojej sylwestrowej kreacji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)