czwartek, 12 kwietnia 2018

Operacja oczka

Moje pierwsze uczucie po przejściu korytarza oddziału to było przerażenie. Było dziwnie, a może normalnie? Nie wiem, nigdy nie leżałam w szpitalu, nawet po porodzie wyszłam do domu po kilku godzinach.
Sale wąskie i ciasne wypełnione metalowymi łóżkami i szafkami pamiętającymi jeszcze czasy budowy szpitala, odchodząca ze ścian farba, duża lodówka dla pacjentów na korytarzu i taki dziwny zapach...

Najpierw była rejestracja w izbie przyjęć i papierologia...
Później kolejne podpisy na oddziale i wizyta u anestezjologa, który ostatecznie zadecydował o zakwalifikowaniu Mikołaja do operacji. W ciągu dnia badania okulistyczne, pobieranie krwi, zakładanie wenflonu i kilkukrotne zakraplanie oczu.
Z 3 innymi małymi pacjentami Miko trafił na 6-osobową salę. Wybraliśmy łóżko przy oknie- jedyne wolne większe, bez szczebelek. Było ciasno, ale w końcu to tylko 3 dni... 


W związku z tym, że Mikołaj miał okazję spróbować słynnych specjałów kuchni szpitalnej, parę słów o żywieniu.
Pierwszego dnia na obiad zaserwowano barszczyk (szczerze mówiąc trochę dziwnie smakował, ale Miko jest fanem zup i zjadł prawie cały). Drugie danie było fatalne... niedogotowane i niesmaczne ziemniaki, mielony przypominający w smaku tekturę oraz kapusta- jedyna zjadliwa (mi smakowała, Miko nie tknął). Na podwieczorek dostał jabłko. Kolacja podana o 16:20 (!!! my w domu obiady jemy po 17!) to już była fantazja: słodka herbata, cztery kromki chleba, kosteczka masła, dwa plasterki wędliny i uwaga (!) porcja witamin- kawałek zeschniętego pomidora. Mikołaj nic nie zjadł... nie dziwię mu się.
Tego dnia uratował nas szpitalny bufet, z którego przynieśliśmy coś normalnego, co z chęcią zjedliśmy.
Drugiego dnia sami zatroszczyliśmy się o prowiant. Trzeciego Miko załapał się na śniadanie: cztery kromki chleba, łyżka twarożku, łyżeczka dżemu i słodka herbata.



Dzień operacji był bardzo ciężkim dniem. Na ten dzień planowane były cztery operacje, Mikołaj był ostatni w kolejce.
Zabiegi rozpoczęto o 9. Szacowano, że Mikołaja będzie w okolicach południa. Trochę nas to martwiło, bo jak wiadomo pacjent przed zabiegiem ma być na czczo, co w naszym przypadku oznaczalo, że Miko miał pozostać bez jedzenia i picia od momentu przebudzenia.
Przespał spokojnie całą noc. Ze mną było trochę gorzej, nie mogłam zasnąć do 3 nad ranem. Pozwolono nam (rodzicom) spać na szpitalnych łóżkach z dziećmi. O rozłożeniu polówki, leżaka czy karimaty obok łóżka nie było mowy, za mało miejsca (między łóżkami ledwo mieściło się krzesło). O jakiejkolwiek prywacie też trzeba było zapomnieć- nie było zasłonek między łóżkami, a przeszklenia między wszystkimi salami na oddziale sprawiały wrażenie jakby było się na sali z całym kompletem pacjentów.
Obudziliśmy się po 7. Miko wziął prysznic, założył szpitalną piżamkę i po 8 dostał kroplówkę. Później już tylko czekaliśmy... Czas dłużył się niemiłosiernie... Miko był spragniony i niecierpliwy, ale dawał radę, czego nie mogłam powiedzieć o sobie.
Tego dnia kompletnie nie radziłam sobie z emocjami... Czułam, że nie wyrabiam, a na rozładowanie stresu nie mogłam sobie za bardzo pozwolić przy Mikołaju.
Po 10 przyjechał J. Poszłam do pielęgniarki po leki uspakajające, a przy okazji poryczałam się u niej.
Ulżyło mi. Pomogła mi. Uspokoiła.
Po 10 minutach byłam gotowa wrócić na salę by dalej zgrywać dzielnego rodzica.
To oczekiwanie było okropne... Mijały kolejne minuty, kwadranse, godziny i nic się nie działo...
W okolicach południa Miko dostał syropek zobojętniający. Po nim niektóre dzieci zasypiały, ale na naszego syna "głupi jaś" nie zadziałał w ten sposób. Właściwie to miałam wrażenie, że w ogóle nie zadziałał.
Przed 1 wrócił na salę chłopiec, który operowany był jako pierwszy... Miał wrócić po 1.5h, wrócił po prawie 4. Na jednym oczku miał lekko zakrwawiony opatrunek. Niby był wybudzony, a jednak całkowicie bez sił.
Na jego widok poczułam, że mój lek uspakajający przestaje działać... Doszło do mnie, że za kilka godzin mój kochany Syn też będzie w takim stanie...
Póki co, my nadal czekaliśmy...
Nasłuchiwałam każdego otwarcia drzwi na oddział, każdego ruchu na korytarzu...
Minuty mijały...

Finalnie łóżko dla Mikusia podjechało o 13:45.
Prawie 7 godzin oczekiwań w ekstremalnym stresie... 7 godzin na czczo... 7 kurwa godzin...
Miko grzecznie położył się na łóżku prowadzonym przez 2 pielęgniarki i opuściliśmy oddział.
Był spokojny, albo dobrze udawał...
Powiedziałam mu aby liczył lampy w drodze na salę... Liczył.
Odprowadziliśmy go do śluzy pacjentów prowadzącej na blok operacyjny, skąd został przejęty przez anestezjologa.

Uczuć, które mi wtedy towarzyszyly nie jestem w stanie opisać. To były jedne z najgorszych uczuć, jakich doświadczyłam w życiu. Tak bardzo się bałam...
Na czas operacji wyszliśmy ze szpitala. Nic już nie mogliśmy zrobić.
Pielęgniarki polecały spacer, posiłek, kawę...
Posłuchaliśmy, aczkolwiek przyznam, że twister, którego wtedy jadłam nigdy wcześniej nie był tak jałowy.
Gdy wracaliśmy, przed wejściem do szpitala spotkaliśmy 'lekarz prowadzącą' Mikołaja, która z uśmiechem na twarzy przekazała nam wiadomość, że operacja się udała, że Miko jest na sali pooperacyjnej i czekają aż się wybudzi.
Boże, co to była za ulga!!! Co za szczęście! Miałam ochotę ją wyściskać!

Na oddziale czekaliśmy na niego około godziny.
Gdy wrócił, przebudził się na chwilę...
Taki bezradny... obojętny...
Na jego oczku był opatrunek... nie był zakrwawiony.

Budził się parę razy prosząc o wodę, której jeszcze nie mogłam mu podać...
W końcu przyszedł czas, kiedy mógł się napić i po kilku godzinach coś zjeść. Dopadł go wilczy apetyt, zresztą nie tylko jego. Cała czwórka małych "piratów" z naszej sali w ilościach hurtowych zaczęła pochłaniać biedronkowe maślane bułeczki, które J. dostarczył nam wieczorem.

Mikuś był w dobrym stanie, ale po narkozie był bardzo poddenerwowany.
Przed spaniem dostał jeszcze leki przez kroplowkę, którą zaczął sobie nawet chwalić, że dzięki niej nie musi być ponownie kłuty. Mądry chłopiec.

Po 22, kiedy na oddziale zrobiło się ciemno, każdy z nas- czwórki rodziców z naszej sali mógł spokojnie oddychać. To był spokój w najczystszej postaci.
Zaczęliśmy rozmawiać, otwierać się przed sobą, mówić o planach na przyszłość, o marzeniach... Nawet nie wiem jak oni mieli na imię, ale tamtej nocy byli mi naprawdę bliscy. Każdy z nas przeżył TEN dzień...



Noc była spokojna. Kilkanaście razy odciągałam mikołajową rączkę, która miała ochotę przez sen pogrzebać trochę przy opatrunku, kilka razy trzeba było obracać go by nie spał na stronie, na którym miał operowane oczko... ale to nic, najważniejsze, że już było po wszystkim.
O 6 mieliśmy pobudkę na kroplówkę, a popołudniu mieliśmy dostać wypis.
Z uwagi na Święta Wielkanocne personel szpitala zlitował się nad pacjentami i wypisy zaczęły się po 10.
Przed 11 wreszcie mogliśmy opuścić oddział.

Mimo, że nasz pobyt w szpitalu był krótki, mam kilka spostrzeżeń.
Medal należy się pielegniarkom, bo to one odwaliły kawał dobrej roboty. Miały rewelacyjne podejście do dzieci! Ogromny plus za wenflon, który był zakładany już pierwszego dnia przy pobieraniu krwi, oszczędziło to Mikołajowi dodatkowych kłuć.
Warunki na oddziale określiłabym na fatalne. Łazienki brudne (przez 3 dni nikt nie umył zakrwawionej wanny, na szczęście był też prysznic, a my mieliśmy klapki), brak płynu antybakteryjnego dla pacjentów na oddziale, bardzo słaba jakość serwowanego jedzenia, warunki lokalowe, spanie z dzieckiem w szpitalnym łóżku lub ewentualnie noc na plastikowym krześle, brak lekarza w nocy na oddziale. Plus za to, że chociaż sztućce były (bo w niektórych polskich szpitalach ich brakuje).
I jeszcze jedna rzecz, której na oddziale na próżno szukać: komunikacja lekarz-pacjent/rodzic. Miałam wrażenie, że lekarze z góry traktowali każdego jak półgłówka, któremu nic nie warto tłumaczyć, bo i tak nie zrozumie. Podejście do pacjenta było bardzo przedmiotowe. Ciężko było o jakiekolwiek informacje. Odpowiedzi były zdawkowe.
O tym, jak będzie dokładnie wyglądał zabieg dowiedzieliśmy się od lekarzy z Manchester Eye Hospital.



Przedwczoraj mieliśmy wizytę kontrolną w szpitalu, gdzie Mikuś był operowany.
Po 2 tygodniach od zabiegu oczko wygląda dużo lepiej, dobrze się goi. Krwiak podspojówkowy powstały w miejscu, gdzie oczko było cięte powoli się rozchodzi, spojówka blednie. Opuchlizna zeszła po kilku dniach, dwa z czterech szwów już się wchłonęły. Pozostało nam jeszcze zakraplanie oczka, a tego Miko nie lubi, ale z każdym dniem idzie nam to coraz sprawniej :)

Miałam nadzieję, że podczas tej wizyty dostaniemy wyniki badań histopatologicznych materiału tkankowego pobranego podczas zabiegu. Cóż, okazało się, że na wynik musimy jeszcze poczekać. Następna wizyta za dwa tygodnie. Mocno wierzę, że wszystko będzie dobrze. Musi być :)

Mikołaj to super dzielny chłopak, który bardzo cierpliwie przechodzi przez ten cały proces. To nasz mały wielki SUPERBOHATER!

4 komentarze:

  1. Brawo wy!!! Oby to pierwsza i ostatnia taka przygoda ze szpitalem !
    Ps. Miałam okazje , chyba nawet w tym samym szpitalu , przespać się na podłodze pare nocek , tragedia z tymi warunkami . Ja to dziękuje Bogu , że my tu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo Wam współczuję, dużo zdrowka Wam życzymy.
    Ściskam mocno

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam te uczucia z wlasnego doswiadczenia, nasz Mlody juz kilkakrotnie przechodzil operacje i zabiegi pod narkoza, do tego wielokrotnie spedzilismy w szpitalu cale tygodnie. Szpital w UK zapewnia o niebo lepsze warunki, jedzenie jak w restauracji, z menu do wyboru, lozko dla rodzica przy kazdym lozku dziecka... Ale szpital to szpital, i tak kazdy pragnie wrocic do swojego domu. Ciesze sie, ze Miki szybko wraca do siebie x

    OdpowiedzUsuń
  4. No bycie rodzicem pacjenta bywa przeżyciem ekstremalnym. Jedzenie zawsze jest fatalne, nigdy tego nie jadam, spanie no cóż - najbardziej ekstremalnie zaproponowano mi kiedyś spanie pod łóżkiem dziecka, bo było tak ciasno, a z dzieckiem na łóżku broń Boże nie było można. Na szczęście jeden tata się zlitował , spał na korytarzu i udało się nań zmieścić karimaty bez wsuwania ich pod łóżko;-) zgadzam się, ci do pielęgniarek tez jak so tej pory spotkałam miłe, podejście lekarzy niestety przedmiotowe, a czekanie przed salą operacyjna rzeczywiście stresujące, czekałam już kilkukritnie i zawsze ściska.

    OdpowiedzUsuń

DZIEKUJE ZA KOMENTARZ!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...