środa, 23 września 2015

Brzuch do wynajecia

- My wife is pregnant. She is expecting twins, two boys- uslyszalam wczoraj od kolegi z pracy.
Tego samego, ktory przez ostatnie poltora roku zarzekal sie, ze nie chce miec dzieci.
Tego, co odkad pamietam powtarzal, ze nie jest stworzony do roli ojca... ze dzieci to jeden wielki problem, samo zlo...
Alez sie ucieszylam! Taka niespodzianka!
A jednak- pomyslalam-  nawet tak zatwardzialy przeciwnik rodzicielstwa zdecydowal sie na dziecko.
Ba! Poszczescilo mu sie i bedzie mial dwojke za jednym razem!
Wspaniala wiadomosc!
Zaczelam prawie wykrzykiwac swoje najszczersze gratulacje, bo co jak co, ale wedlug mnie rodzicielstwo to najwspanialsza rzecz, jaka moze przydazyc sie czlowiekowi... 
- Wait, wait... - szybko zgasil moj eutuzjazm- She became a surrogate.

Przez pierwszych kilka sekund nie wiedzialam czy kontynuowac moje gratulacje czy raczej skupic sie na zbieraniu swojej szczeki z podlogi. Dawno nikt mnie tak nie zaskoczyl...

Kolega kontynuowal...
Mowil o ruchach chlopcow, o genetycznych rodzicach z ogloszenia, o tym ze ciaza jest wysokiego ryzyka, ze Jego zona traktuje ten stan jak prace, za ktora dostanie wynagrodzenie.
Mowil tez, ze sporo krwawi... ze ciesza sie na pieniadze, ktore wplyna na ich konto za "wynajem" brzucha, ze splaca debet i beda mieli na cztery wakacyjne wyjazdy w przyszlym roku (jedne wakacje juz zabukowali, miesiac po planowenej dacie porodu) i ze najgorsza rzecza, ktora teraz moze sie wydarzyc to smierc dzieci.

Jego zona ma dorosla corke (mame 2-latka) , ktora tez namowila na to by zostala surogatka. Obie aktualnie sa w ciazy.
Corka tez sie cieszy. Z mezem chca kupic dom, niedlugo beda mieli na depozyt...

Obie sa w trakcie pisania ksiazki, ktora chca wydac jak bedzie po wszystkim.
Generalnie happy life...

Sluchalam, patrzylam na Niego i coraz trudniej przychodzilo mi zrozumienie tego, co do mnie mowi.
Probuje sobie wytlumaczyc ich sytuacje, ale nie potrafie.
Nie zdecydowali sie na tak kontrowersyjne dzialania z dobrego serca czy koniecznosci, ale dla czystego zysku, dla mamony ( w sumie moze to lepiej?).
Zastanawiam sie jak zimnym uczuciowo czlowiekiem trzeba byc by swiadomie pisac sie na taki koszmar?
Jak ozieblym trzeba byc, aby dziewiec miesiecy noszenia dziecka pod sercem nazwac praca?
Czy w glowie osob decydujacych sie na tzw. surogacje komercyjna jest miejsce na jakiekolwiek dylematy, czy to etyczne, czy tez czysto psychologiczne?
I wreszcie, jak mozna przezyc ciaze wiedzac, ze dziecko ktore sie urodzi bedzie z Toba tylko tydzien?
A moze az tydzien? Jak przez ten tydzien nie pokochac takich maluszkow?

Pomozcie, bo moj rozum tego nie ogarnia...

sobota, 12 września 2015

Szkolne poczatki

Minal pierwszy tydzien szkoly...
Dokladnie pierwsze cztery dni, kiedy to z rana wystrojony w mundurek, podekscytowany, z usmiechem na twarzy i pozbawiony jakichkolwiek lekow Miko przekraczal prog budynku szkolnego, w ktorym spedzal ponad 6 godzin dziennie.


Budzimy sie przed osma, a wlasciwie pierwsza budze sie ja. Staram sie byc gotowa zanim Miko otworzy oczy. Chce spedzic z nim choc chwile z rana, nie spieszyc sie niepotrzebnie i miec czas na spokojne zjedzenie sniadania. Takie poranki w pewien sposob nas relaksuja...
Po sniadaniu z checia wciaga na dupsko swoje szare spodenki na kancik i zaklada na szyje pasiasty krawacik.
I popedza.... Szybciej! Szybciej, aby tylko sie nie spoznic.
W samochodzie duzo rozmawiamy, buzka mu sie nie zamyka.
Cieszy sie, gdy mijamy po drodze dzieci w tych samych modrakowych mundurkach.
Na "do widzenia" dostaje buziaka...
Nasze rozstania sa czule, ale krotkie, bo niby tak najlepiej... bo niby bezbolesnie...
Bez marudzenia i fal rozpaczy.
Patrze jeszcze przez chwile na Niego jak maszeruje dumnie ze swoja teczka do szatni... a mnie gleboko w srodku cos sciska.
Wciaz nie moge sie oswoic z nowa sytuacja.
Nadal nie dochodzi do mnie fakt, ze moje dziecko w wieku 4 lat i 3 miesiecy zaczelo chodzic do szkoly.

Mikolaj najwyrazniej lepiej odnajduje sie w nowej sytuacji.
Pierwszego dnia, jak przyszlam Go odebrac, podbiegl do mnie z wielkim bananem na twarzy i powiedzial: "Mamo, to jest lepsze niz przedszkole! Mozna robic to co sie chce!"
Bardzo jestem z Niego dumna! BARDZO.

Poczatek szkoly to rowniez reorganizacja naszego dotychczasowego zycia...
Po prawie czterech latach pracy na pol etatu, wracam na 'fula'...

czwartek, 10 września 2015

Nasz podboj Italii 2015- Wenecja

Tym razem Wenecja na spokojnie...
Bez cisnien, aby wszystko zobaczyc, zajrzec w kazda najmniejsza uliczke, zrobic tysiace zdjec, koniecznie przejsc wzdluz i wszerz, zgubic sie i nabawic odciskow...

Tym razem juz nie bylismy tak rzadni poznania miasta, ale wciaz chetni by poczuc ten wspanialy wenecki klimat i przede wszystkim podekscytowani, ze wreszcie mozemy pokazac Mikolajowi jedno z najcenniejszych miejsc z listy swiatowego dziedzictwa ludzkosci.
I tak jak piec lat temu, podczas naszego 'tour de europe', tak i tym razem Wenecja nas nie zawiodla... Ponownie zachwycila, naszego malego podroznika rowniez.











Zatrzymalismy sie w tym samym miejscu co poprzednim razem, na kempingu w Punta Sabbioni, skad mieslismy pol godziny drogi promem do Placu Sw. Marka.
Cudownie bylo tam wrocic, zobaczyc znajome twarze i poznac calkiem nowe.
Rozmowy do poznych godzin nocnych z 'sasiadami' z pola na dlugo zapamietam... Trafilismy naprawde na mile towarzystwo. Spalismy w naszej niezawodnej 3-osobowej quechua, ktora tym razem przez bardzo cieple noce byla przeklinana przez nas na wszystkie mozliwe sposoby ;) Wygrzalismy sie w niej na maxa! 
Ostatniej nocy zalapalismy sie na pokaz fajerwerkow rozciagajacy sie na 12 kilometrach plazy...
Tak Wlosi pozagnali lato...



Po tych kilku dniach spedzonych w Wenecji, zaczal nas dopadac maly dolek...
Nasza wloska przygoda powoli zblizala sie ku koncowi... przyszla wtedy pora na bukowanie promu i hoteli na droge powrotna...
Nastepny przystanek Mediolan.

PS. Pierwsze cztery zdjecia to wspomnienie 2010 roku. Reszta tegoroczna.

poniedziałek, 7 września 2015

Nasz podboj Italii 2015- Orvieto, Rimini, San Marino (SM)

Warunki noclegowe na kempingu w Rzymie daly nam sie we znaki... Po nich hotelowe lozko w Rimini bylo po prostu najwyzszej klasy! Takiego luksusu potrzebowalismy...
Z slynnnych riminskich plaz, dyskotek i klubow nie skorzystalismy, za to z przyjemnoscia wskoczylismy do hotelowego basenu (ktorego mielismy tylko dla siebie!), zjedlismy mistrzowsko przyrzadzone owoce morza i naladowalismy baterie na dalsza czasc podrozy.

Zanim dotarlismy do Rimini, odwiedzilismy Orvieto, male sredniowieczne miasteczko, ktorego poczatki siegaja cywilizacji etruskiej. Warto sie tam zatrzymac choc na krotki spacer, bo miesjce to zachwyca. Miasto powstalo na wulkanicznej skale (o czym dowiedzielismy sie dopiero pozniej), a widoki z murow miasta na okolice powalaja na kolana.







Nastepnego dnia pojechalismy do San Marino, jednego z najmniejszych panstw Europy.
Ta mala republika ma to ‘cos’, co pozwolilo nam przez chwile pomarzyc o zamieszkaniu na jego ziemiach. Moze to brak samochodow, moze slonce, moze klimatyczne waskie uliczki, przepiekne widoki, ciekawa architektura, tradycje, uprzejmi mieszkancy, a moze po prostu wszystko czego nie ma UK? Zauroczylo mnie to  miejsce!
Na ulicach dosc czesto slyszelismy polskich i rosyjskich turystow, rzadziej niemieckich, ktorych we Wloszech, w letnim sezonie po peczki. 
Jesli kiedys bedac w San Marino zglodniejecie, koniecznie zajrzyjcie do restauracji na samym szczycie, prowadzi ja Polka. 












W San Marino odwiedzilismy muzeum tortur...
Czego to czlowiek nie wymysli... straszne!




I najprawdziwszy na swiecie pas cnoty...

piątek, 4 września 2015

Nasz podboj Italii 2015- Rzym

Ponoc wszystkie drogi prowadza do Rzymu, zycze wiec kazdemu, by mogl tam dotrzec, zobaczyc, dotknac i poczuc miasto, gdzie wszystko sie zaczelo...
Rzym absolutnie zachwyca!

Bylo baaardzo goraco. W zacienionych waskich uliczkach miasta chowalismy sie przed sloncem. Ratowalismy sie wloskimi gelato i malymi fontannami, w ktorych moczylismy nie tylko nasze rece i twarze, ale i kapelusze.
Mikolaj na swoich malych nozkach zszedl prawie caly Rzym, w sytuacjach kryzysowych rodzicielskie barki przychodzily mu z pomoca.
Dzieki ksiazce "Oto jest Rzym", ktora wzielismy ze soba na wakacje, Miko rozpoznawal rzymskie budowle. Najwieksze wrazenie na nim zrobilo chyba Koloseum, ktore ujrzelismy zaraz po wyjsciu z metra... jest ogromne! Na mnie Panteon... niesamowita budowla!




















Na trzy noce zatrzymalismy sie na kempingu, ktorego niestety nie bedziemy zbyt dobrze wspominac. Domek, w ktorym spalismy mial malo wspolnego ze zdjeciami domkow prezentowanych na stronie przez ktora dokonywalismy rezerwacji. Sytuacje ratowaly baseny, atrakcje na dzieci (min. dyskoteki, ktorych Mikolaj stal sie fanem), odleglosc od centrum Rzymu (okolo 45 minut, z jedna przesiadka) i cena, ktora do wygorowanych nie nalezala.
Wyspac sie, nie wyspalismy, ale co przezylismy to nasze!
Fontanna di Trevi (mimo ze w remoncie) wzbogacila sie o trzy nasze monety, wiec do Rzymu mamy nadzieje jeszcze wrocic :)

Ostatniego dnia nabralismy ochoty na Neapol i Pompeje, szybko jednak wrocilismy do naszego pierwotnego, i tak zmienianego setki razy planu podrozy.
Nastepny przystanek Rimini z 15 kilomentrowa piaszczysta plaza nad Adriatykiem, a po drodze Orvieto powstale na wulkanicznym wzgorzu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...