niedziela, 30 września 2012

Na specjalna okazje

Kilkanascie miesiecy temu J. sprezentowal mi nowy telefon- cieszylam sie jak dzieciak, bo byl to moj pierwszy touch screen. Radosc nie trwala dlugo, bo aparat ktoregos dnia przestal dzialac. Oddalam do naprawy... Nie dali rady, diagnoza brzmiala: zalanie, a to nie podlegalo reklamacji.
No nic...zdarza sie, pewnie podczas ktorejs z kapieli (wtedy jeszcze) malego Mikolaja w pokoju, zalalam go przypadkowo.
Przezylam jakos ta nagla smierc i przez nastepne miesiace uzywalam starego aparatu...
Wczorajszego dnia postanowilismy z J., ze pora kupic mi nowy sprzet. Dzisiaj, lekko podekscytowana tym zamiarem, wyciagnelam z sentymentem "staro-nowy" zalany aparat, podlaczylam do ladowarki i co? Zaczal dzialac! Cudowne uzdrowienie!

Telefon na ekranie mial ciagle folijke... pewnie wiekszosc z Was uzna to za smieszne... ale jakos szkoda mi bylo ja sciagnac gdy go dostalam, zeby nie porysowac ekranu... zdazyl sie zepsuc...
I wtedy przypomnialam sobie pewna historie o pewnej pani, co chcac zrobic sobie przyjemnosc kupila piekna bielizne. Nie zakladala jej, bo chciala by sluzyla jej na specjalne okazje.
Trzymala perfekcyjnie zlozona w oryginalnym opakowaniu i z cierpliwoscia wyczekiwala tego szczegolnego dnia, by przyozdobic swe cialo niebanalna czescia garderoby.
Zachorowala, wyladowala w szpitalu i po kilku miesiacach zmarla.
Jej oczekiwania poszly na marne, nie doczekala sie chwili, ktora warta bylaby wyciagniecia bielizny z pudelka.
Nie mam zbyt wiele takich rzeczy na specjalne okazje, ale przyznam, ze czasam obserwuje u siebie tego typu zachowanie jesli chodzi o sprzet elektroniczny... troche to chore.... musze sie oduczyc. Zycie jest zbyt krotkie, trzeba zyc chwila!

Tak wygladal ranek, ktory dal mi troche do myslenia...
Popoludniu zapakowalam Mlodego do wozka i poszlismy na szybki spacer.
Padalo, wiec niezbyt optymistycznie podchodzilam to wizji mokniecia na zewnatrz.
Zakup pieczywa byl naszym priorytetem. Wrzucilismy do koszyka chleb z  paroma innymi (nieplanowanymi) produktami i udalismy sie do kasy, tej samoobslugowej (obslugiwanej przez maszyne). Wybralam forme platnosci: gotowka. Wyciagam z portfela dziesiec funtow... patrze... a w kasie lezy inna dyszka!
No coz... zwyczajny bohater pewnie oddalby czym predzej znalezisko ktoremus z pracownikow i z czystym  sumieniem wsunalby w maszyne swoj banknot...
hmm.. no jak sie okazalo, ja bohaterka nie jestem i bez zadnego wyrzutu sumienia przywlaszczylam sobie gotowke i z dzieciecym usmiechem zaplacilam nia za zakupy. Wyszlam uradowana ze sklepu i po jakis 200 metrach zaczelam sie zastanawiac jak i kiedy wrzucilam produkty do koszyka w wozku... przeciez Mikolaj spal... wtedy zwykle musze delikatnie Go "podniesc" oparciem aby dostac sie do koszyka.., zaraz zaraz....
Cholera! Reklamowka z zakupami zostala na kasie!
Pieniezna euforia dala znac o swoim ubocznym efekcie.
Zdarzylo Wam sie kiedys cos takiego? Mi nie, nigdy.
No i spowrotem... Na szczescie ciagle tam byla...
Po tych przygodach postanowilismy (juz z niespiacym) Mikolajem wypic kawe w swoim doborowym towarzystwie.
Mlody pil sok jablkowy, mama cappucino... Ale nam sie rozmowa fajnie kleila... bo i o motoryzacji troche pogadalismy, i o napojach, i o kwiatkach, i o innych osobach przebywajacych w lokalu.
Postanowilismy praktykowac ta czynnosc czesciej! Nie ma jak popoludniowa, niedzielna kawa z Synem! Polecam!


Przypominam o candy- ostatnia szansa! Jutro losownaie (postaram sie... nie bijcie jesli sie nie uda. Obiecuje, ze najpozniej oglosze wyniki we wtorek).

A! Wczoraj bylam u fryzjera... moje wlasne dziecko mnie nie poznalo! Fajnie cos czasami zmienic. 

piątek, 28 września 2012

Dzien dobry!

Wczorajszy dzien byl bardzo dobrym dniem, obfitujacym w same dobre wiadomosci.
Juz sam fakt, iz Mikus zaczal 16 miesiac zycia sprawial, ze dzien wydawal sie byc lepszy i i pogodniejszy.
Po czterech mokrych dniach nareszcie przestalo padac.
Poszczuci przez inne blogerki jesienno-kasztanowymi atrakcjami, wybralismy sie do parku.
Alez bylo fajnie!
Dzieci ani widu, ani slychu (domyslam sie, ze to racji dosc niskich temperatur), wiec caly park jak i wszystkie hustawki byly tylko dla Nas!
Bylo czytanie ksiazeczki na lawce, zbieranie kasztanow i lisci, hustawki (nawet mama sie skusila) i pierwsze "baba" na zewnatrz.
Wieczorem, juz cala trojka pojechalismy do restauracji  uczcic tak udany dzien!
Chce takich dni wiecej!!!





środa, 26 września 2012

Moj Skarb

Mam pewien skarb.
Skarb, ktorego strzege jak tylko moge.

Kiedy mnie przytula - czuje sie potrzebna.
Kiedy sie usmiecha - usmiecham sie razem z Nim.
Kiedy placze - serce mi krwawi.
Kiedy daje buziaka - sprawia, ze odchodza wszelkie problemy.
Kiedy robi papa na do widzenia - rozczula niemalze do lez.
Kiedy mowi - jestem z Niego dumna.
Kiedy slysze jak oddycha - czuje sie spokojna.
Kiedy psoci - uczy mnie cierpliwosci.
Kiedy jest obok - chce sie zyc!

Tym skarbem jest moj maly Synek, ktorego kocham tak cholernie mocno, ze niemozliwym staje sie obranie tego uczucia w slowa… kazdego dnia coraz mocniej! 

poniedziałek, 24 września 2012

Smuty

Czasami tęsknię… tęsknię za beztroskimi czasami studiów… za latami, kiedy problemem była nadchodząca sesja czy kolejny wpis do indeksu…
Kiedy piło sie czwartą “sierierę” w nocy, aby nie zasnąć, albo czwarte piwo gdzieś na mieście… tęskno mi czasem za szalonymi domówkami organizowanymi w ciągu godziny… za całą zgrają znajomych i starym spisem numerów telefonów w komórce…
Nawet tęskno mi za stresem przedegzaminowym… i za zamówioną pizzą na uczelnię…
Za zajęciami z rysunku i brudnym fartuchem na zajęciach z rzeźby…
Za bezinteresowną pomocą… za wsparciem znajomych z grupy… za studencką szczerością i miłym uśmiechem…
Za nudnymi wykładami z konserwacji zabytków i wywołujacym palpitację serca wykładowcą z mechaniki… I tęsknię za makietami… i pociętymi upuszkami palców… i za czerwonym winem w doborowym towarzystwie... i papierosem w przerwie między zajęciami… i za “okienkiem”… tysiącem kserówek… kanarem w tramwaju… sphinxburgerem… wypadem do knajpy po pólnocy… jazdą na gapę spowrotem… i pasztetem w lodówce…

Tak po prostu czasami mi tęskno…

I trochę smutno, że przez emigrację kopa dobrych i cennych dla mnie kontaktów sie pourywała… Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno na ich odnowienie… bo uwielbiam każdego z osobna, kto przyczynił sie do tego, że teraz mam multum tak dobrych wspomnień z tamtego okresu.  

niedziela, 23 września 2012

Marna logistyka

Wczorajszy dzień wyeksopował nasze niedoskonałości logistyczne w planowaniu wypraw.
Mieliśmy ambitny plan nacieszyć oczy pięknymi widokami... małego Skrzata, wózek i nosidełko.  Nasza marna kondycja fizyczna poległa w obliczu wspinaczki z Dzieciną na rękach na nieduże wzniesienie. Okazało się, że nie lada wyzwaniem było zdobycie wybranego szczytu. Mimo, że nie udało nam sie to przedsięwzięcie to i tak fajnie było pobyć w nizinach tak pięknego miejsca jakim jest Castleton. Ostatnim razem byliśmy tam dobre trzy, może cztery lata temu ze znajomymi (Elo dla Wroclawia!). Tym razem mieliśmy szczęście trafić na pokaz paralotni. Pogoda byla piękna, więc miłośników tego sportu nie brakowało.
To była nasza pierwsza wycieczka w górki z chodzącym Mikołajkiem. Po niej doszliśmy do wniosku, że albo musimy wyposażyć się w plecako-nosidełko albo poczekać trochę aż Mikuś będzie potrafił iść w wyznaczonym przez rodziców kierunku. Wczoraj wyglądało to różnie... mama i tata szli do przodu, syn hops w trawę na prawo i lewo byle żeby nie sluchać starszyzny. A w trawie od razu gleba no i radocha, że udało mu sie ucieć! Miał nawet okazję sturlać się jakieś pół metra w dół! Akrobta okazuje się być z Niego niezły!
No i te barany.... co rodzynkami chciał przywołać do siebie... Mikolondo lubi takie klimaty, oj lubi i to bardzo!









Dzisiaj od rana w uszach mi brzmi Sting! Uwielbiam ten utwor!


piątek, 21 września 2012

Nasze letnie migawki na powitanie jesieni!

Za kilkadziesiat godzin juz z nami bedzie... rozgosci sie obok na kolejnych 90 dni!
Mam nadzieje, ze nie wejdzie z deszczem w zbyt przyjacielska spolke i od czasu do czasu sprezentuje nam kilka slonecznych dni.
Lato w tym roku oszczedzilo nam troche pieknej pogody... Zdarzaly sie typowo letnie dzionki, jednak niezbyt czesto. Przez ostatnie 3 miesiace staralismy sie spedzac jak najwiecej czasu na zewnatrz, cieszyc oczy bezchmurnym niebem i uszczesliwiac nasze brzuszki poprzez konsumowanie owocowych pysznosci! Mikolajek zdecydowanie do najlepszych zaliczylby jagody i truskawki, choc przyznam ze zadnymi owocami nie pogardzi. Bylo nam fajnie w krotkim rekawku i krotkich spodenkach. Bylo rewelacyjnie siedziec na trawie z bosymi nogami! Bylo nam po prostu dobrze!
Uwielbiamy lato i mamy nadzieje, ze nastepne spedzimy juz pod polskim niebem! 




Teraz czekamy z niecierpliwoscia na pierwszy snieg!
Mikolajek na sankach- bedzie sie dzialo!!!

czwartek, 20 września 2012

Czas i żmije

Coś ostatnio brakuje mi czasu.
Chciałabym wydłużyć dobę do jakichś 48 godzin i może wtedy zrealizowałabym moje codziennie plany.
Nie są one zbyt ambitne, ale realizacja ich w pewien sposób daje mi satysfakcję.
Zwykle w czwartek staram się sprzątnać mieszkanie- po trzech dniach męskich rządów, lokum wygląda niezbyt okazale, właściwie to wygląda masakrycznie!
No więc próbuje oprzątnąć to pobojowisko, wyprać wszystko co do prania się nadaje, odkurzyć podłogi, zrobić obiad i między czasie być mamą dla uczepionego mej nogi i stęsknionego Stwora.
Swoja drogą, uwielbiam Go, nawet takiego uczepionego!
Po trzech dniach "rozłąki" mogłabym Go tulić, tulić i jeszcze raz tulić! 

Ostatnie trzy dni uświadomiły mi kolejny raz pewną rzecz.
Na świecie jest pełno młodocianych żmijek, co gotowe są zniszczyć wszystkich dookoła by ustawić się wyżej w drabince kariery.
Mamy takiego jednego u nas w biurze, raczej nielubiany, od 3 lat na rynku pracy, tytułów przy nazwisku nie brakuje, ale za to móżdżek delikatnie mówiąc potrzebuje poważnego update. Owy człowieczek mniemanie o sobie tak wysokie ma, że ciężko Go na ziemie sprowadzić. 150cm wzrostu, butki wycycane na glancuś, włoski na żelik, buja się na prawo i lewo i pluje jadem wszedzie, gdzie się pojawi- czyli typowy SMM (Syndrom Małego Mężczyzny). 
Miałam okazję wejść z nim w konfikt...
Sprawa już została rozwiązana, ale niesmak po tym spory pozostał tymbardziej, że współpraca z żmijkiem musi trwać dalej.
Brrr... oby dalej od tego typu osobników!

niedziela, 16 września 2012

Errrr... takie tam pierdu pierdu

Pada, jak zwykle pada. Zimno. Jesiennie.
Spacer juz zaliczylismy, wiec w sumie nie jest zle.
Dzienna dawka O2 przyjeta, Synus spokojny, ale troche pokaszlujacy.
Mam nadzieje, ze nie skonczy sie to zadnym powazniejszym chorobskiem, bo musze sie pochwalic, ze od urodzenia Mikus nie przyjal ani jednego medycznego specyfiku. Oby jak najdluzej!

A, dzisiaj mam imieniny! Nawet ja o tym zapominam....
Nie wiem jak u Was, ale o moim dniu imienin zwykle rzadko kto pamieta. O urodzinach owszem, ale ten 16 wrzesnia jakis taki trudny do zapamietania dla wszystkich. W sumie nie mam im tego za zle, bo im czlek starszy tym mniej takimi rzeczami sie przejmuje...
Czyli dzien jak codzien.
Dziecko nakarmione, a teraz czas na pichcenie czegos powazniejszego.
Kto zgadnie co sie swieci?


Milego niedzielnego popoludnia!
Przypominam o Candy!

piątek, 14 września 2012

Granica

Ależ mi było fajnie dzisiejszego ranka...
Za oknem hulał wiatr, potem deszcz, a my w ciepłym domku popijaliśmy dobrą poranną herbatę słuchając tokfm'u. Mimo, że wielkiej sympatii do takiej mokrej jesieni nie czuję, to uczucie ciepła i bezpieczeństwa wręcz uwielbiam! Taki mój błogi jesienny stan...
Dzisiaj mój nochal wygląda o niebo lepiej. Wczorajsza expresowa kuracja (rutinoscorbin+ aspiryna + sauna w łaziene z odrobiną kropli miętowych+ vapurub) przyniosła oczekiwany skutek! Swoją drogą, bardzo dziekuję za życzenie mi zdrowia pod poprzednim postem.
Teraz też jest fajnie. Obiad " na gazie", Mikolondo śpi, a ja mam chwile dla siebie.

Ale nie o tym chciałam pisać...

Kilka dni temu, podczas zakupów w markecie, wraz z Synkiem byłam świadkiem dość nieciekawej sytuacji. W jednej z alejek pewna mama krzyczała na swojego 4-5 letniego synka i ewidentnie nie potrafiła poskromić małego potwora, bo On raczej nie przejmował sie jej krzykiem.
W pewnym momencie chwiciła Go za ramię i wykręciła tak mocno do tyłu, że chłopiec aż zsunął się na kolanka. Mama trzymała Go w takiej pozycji przez chwilę, po czym puściła i poszła dalej. Chłopiec karnie, ale spokojnie ruszył za matką. Nie zareagowałam... Fakt, byłam na drugim końcu tej alejki, widziałam też, ze osoby, które były w bliskim sąsiedztwie mamy i syna też przechodzili obojętnie...
Spotkałam jeszcze raz tą dwójke po kilku minutach. Chłopiec był spokojny. Miał bardzo wyraźny czerwony ślad na swoim ramionku.
Zastanawiam się jak bezsilną musiała czuć się owa mama, że posunęła się aż do takiego czynu i to w miejscu publicznym.
Zastanawiam się jak owa mama traktuje swoje dziecko gdy zamyka drzwi swojego domu.
I zastanawiam się gdzie jest granica, która przekroczył ten chłopiec?

W trakcie studiów, w czasie wakacji 2 razy z rzędu (rok po roku) opiekowałam się małym chłopcem na południu Francji. Słodziak niesamowity, choć przyznam, że okiełznanie Go za pierwszym razem, kiedy tam byłam zajęło mi dobre 2 tygodnie. Wcześniej dośc negatywnie reagował na moją osobę, drapał, krzyczał, wyrywał mi włosy i takie tam inne atrakcje. Ale udało sie. Po dwóch tygodniach dogadywaliśmy sie jak stare konie.
Podczas (w sumie) tej mojej 7- miesięcznej przygody, miałam nieprzyjemność przeżyć pewną sytuację.
Kiedyś weszłam z nim do kiosku, Sacha chwycił za pisenko dla panów i za żadne skarby nie chciał oddać. Uciekał i się szarpał. Udało mi się odłożyć gazetkę na swoje miejsce, co nie spotkało sie z entuzjazmem 2-latka. Wybiegł na ulicę z rykiem odzieranego ze skóry kota, rzucił się w kałużę i z histerią zaczął mahać w wodzie rekoma i nogami. Mały stosował bardzo sukcesywnie histeryczny łuk, co uniemożliwiało mi chwycenie Go na ręce.  Zapamiętałam tą sytuację bardzo dobrze, bo poziom mojej frustracji zbliżył sie dość blisko do granicy mojej tolerancji i cierpliwości.

Wiemy dobrze, że dziecko potrafi pokazać swoje rożki i nie zawsze realizuje swój plan anielskiej istoty o błekitnych oczach.Tak jak i my- dorośli, dziecko ma swoje dobre i złe dni. Przy dziecku cały czas uczymy sie cierpliwości...
W przypadku, kiedy u nas w domu Syn nie reaguje na spokojne tłumaczenia czy upomnienia rodziców i mamy do czynienia z "diabeleskim" zachowaniem, stosujemy zasadę WOW- wyjdź, odetchnij i wróć.
Wychodzimy na chwilę z pokoju podczas synowych ekscesów, uspokajamy się i wracamy z innym nastawieniem. Działa i na Syna (jest ciut zdezorientowany i ma chwilę na przemyślenia) i na nas (pozwala się uspokoić i odreagować).


czwartek, 13 września 2012

Jesienne atrakcje z rodzynkami w tle

Jeszcze w zeszłym tygodniu mieliśmy okazję cieszyć sie pięknym słońcem i 25 stopniami...
Jednak to już przeszlość.
Przyszła do nas jesień!
W parku coraz wiecej liści, które okazują się być wielką frajdą dla Mikołaja.
Młody stał się wręcz fanem jesiennego szelestu pod swoimi bucikami.
Liście i kałuże to Jego ulubione atrakcje podczas naszych spacerów.
Wczoraj, po przyjściu z pracy wzięłam Go na wieczorną przechadzkę w gumowcach.
Biegał jak szalony!
Zabawa skończyła się niestety zaliczeniem gleby w wodzie i przemoczeniem wszystkiego co miał ubrane.
Matka- superhero sciagnęła z siebie swoje odzienie wierzchnie, pozostawiając na sobie "lekkie coś" i czym prędzej dowiozła poszkodowanego wózkiem do domu...
W efekcie, teraz zamiast nosa ma czerwoną kluchę i oczy przypominające chińskie klimaty.



A propos mojego poprzedniego postu.
Znalazłam sposób na ukojenie synowego porannego smutku.
Rodzynki! Toż to rarytaski potrafiące cuda zdziałać!!!
Przed wyjściem Młodziak dostaje małą paczuszkę i nawet nie zauważa, że mama wychodzi.
Wtedy najważniejsze są dla Niego rodzynki.
Chwała im za to!


niedziela, 9 września 2012

Niedziela

Nie znosze Niedzieli, szczegolnie wieczor nie nastraja mnie pozytywnie.
Co tydzien przezywam znienawidzony przeze mnie syndrom niedzielny...
Na mysl o poniedzialkowym poranku staje sie nieznosna. Moja czterodniowa laba dobiega konca i jutro znowu musze zalozyc "sztywniejsze" ciuchy i karnie ruszyc do pracy.
Nie chodzi o to, ze jej nie lubie, wrecz przeciwnie uwielbiam swoj zawod i ciesze sie, ze go wybralam, ale gdy pomysle o rosnacej liscie "do zrobienia" i goniacych mnie terminach jakos ostatnio niechetnie tam wracam. Po kilku miesiacach prowadzenia wlasnych projektow, dostrzeglam dosc wielki minus- nie ma na kogo zwalic winy, a jedyna osoba odpowiedzialna za cale zlo jestem ja... Takze to mobilizuje mnie troche, choc przyznam szczerze, ze czasami tez paralizuje ( na szczescie nie zdaza sie to zbyt czesto). Dochodzi tez stres.
Nie lubie niedzielnych wieczorow, bo wiem, ze jutro znowu z rana wszystko bede robic w pospiechu... ze nie bedzie wylegiwania w lozku... ze Mikus nie pobiega sobie w pajacyku... ze nie bede czekac z Jego sniadankiem do 8... ze nie bede miala czasu na poranna zabawe... tylko odrazu po uslyszeniu budzika wstane jak wojsku, przebiore Malego, zrobie mu sniadanie (na swoje braknie mi jak zwykle czasu), pojdziemy razem do lazienki, ubiore sie "na sztywno" i znowu przed moim wyjsciem, przy zakladaniu butow uslysze placz... Placz, przez ktory scisniete mam gardlo... Nie pomagaja tlumaczenia, ze wychodze na troszke...ze przyjde i pojdziemy na wieczorny spacerek... nic nie pomaga. Mikus placze, a ja w srodku szlocham razem z Nim...
Nie znosze takich porankow.
Czuje sie troche tak, jakbym krzywdzila wlasne dziecko... 


sobota, 8 września 2012

Taka mala refleksja

"Zadawaj sobie pytanie, czy to, co robisz dzisiaj, przybliża Cię do celu, 
jaki chcesz realizować jutro. 
Nie pozwól, by Twoje marzenia oddalały się."


Milego weekendu!

czwartek, 6 września 2012

O klockach, ktore czekac dlugo na swa kolej musialy

Kupilam je jakies trzy miesiace temu. Ku mojej rozpaczy, Syna nie interesowaly tego typu zabawki, rzucil je w kat i zapomnial. Zapomnienie trwalo jakis czas...a zlote lata nadeszly po dobrych kilku tygodniach wraz z momentem ponownego zapoznania sie z tym cudem.
Mikolaj umiejetnie potrafi nakladac na siebie kolejne klocki. Nie uklada jeszcze sam obrazkow, ale sam fakt bezproblemowego wcelowywania powoduje, ze zaczynam haczyc o sufit*!
Osobiscie uwielbiam ukladac zwierzyne z tych klockow, a Syn wrecz ubostwia ja pozniej rozwalac i ukladac po swojemu! Ot takie mamy ciekawe zajawki mamino-synowe! 

* rosne, bo dumna jestem z Syna!




Na prosbe dolaczam zdjecia naszych ciuchowych zdobyczy: pierwsza fota to Primark, druga to zdobycze ostatnich 2 tygodni z roznych zrodel.


No, a teraz to uciekamy na spacer! 
Dzisiaj juz mam weekend, takze laba na calego!

wtorek, 4 września 2012

Ach ta cukinia!

Mialo nie byc juz przepisow... ale… zmieniam zdanie!
Moja inwencja tworcza w kuchni czasami mnie zaskakuje na tyle by stworzyc cos, co z powodzeniem moge uznac za wyczyn tygodnia,a co najwazniejsze okazuje sie byc czyms pysznym czym warto sie pochwalic!

Powiedzenie "z braku laku dobry kit" sprawdzilo sie u nas idealnie.
Brak obiadu dla doroslych zmuszal mnie do zrobienia obiadku Mlodziakowi z niewielu produktow dostepnych w lodowce…
Wtedy spojrzalam na cukinie... I sie zaczelo kombinowanie.
Smak owego czegos zaskoczyl mnie sama
Przyznam, ze mialam cicha nadzieje, ze Mikolondo nie zje wszystkiego i zostawi choc troszeczke...
Na moje nieszczescie- zjadl. 


DUSZONA CUKINIA Z MAKARONEM
  • cukinia
  • lyzka masla
  • pomidor
  • pol zabka czosnku
  • kilka plastrow szynki
  • lyzka smietany
Cukinie obrac, pokroic w paski, rozlozyc na plasko, posolic, poczekac okolo 10 minut po czym wytrzec papierowym recznikiem. W garnku rozpuscic maslo i wrzucic cukinie razem z wycisnietym czosnkiem. Dusic do momentu az cukinia bedzie przypominac mase (okolo 10 minut).
Pomidora sparzyc, pokroic w kostke i dodac do reszty wraz z drobno pokrojona szynka i lyzka smietany. Gotowac przez 5-10 minnut.
Sos zmieszac z makaronem i gotowe! 
Mysle, ze rownie smacznie smakuje z ryzem.
Smacznego!

niedziela, 2 września 2012

Candy Niespodzianka!

Ponad pol roku w sieci
90 obserwujacych
120 postow
12355 wyswietlen strony
2535 komentarzy
Powodow jak widac mam wiele, aby oglosic Candy!
Tym razem nagroda bedzie niespodzianka wybrana specjalnie dla osoby,
ktora zostanie wylosowana przez Mikolaja. 


Zasady proste:
- zostaw komentarz pod postem
- podlinkuj baner z info o candy u siebie na blogu
  - osoby nieposiadajace bloga prosze o umieszczenie adresu e-mail w komentarzu

Zgloszenia od dzis 03.09 do 30.09 godz. 23:59
Losowanie odbędzie sie nastepnego dnia.
ZAPRASZAM!

sobota, 1 września 2012

Szopingujemy

Wczoraj razem z Mikolajem wybralismy sie tramwajem do centrum miasta.
Za cel naszej wycieczki postawilismy sobie uzupelnienie mlodocianej garderoby na tegoroczna jesien. Pojechalismy do Primarka. Na tak szybko rosnace dziecko wydaje mi sie byc idealny!
Mozecie nazwac mnie ignorantka, ale nie bede ukrywac i przyznam szczerze, ze bardziej interesuje mnie moja kieszen i jakosc tkaniny z jakiej zostalo uszyte ubranko anizeli to, gdzie ciuszek zostal wyprodukowany...zreszta wiekszosc ubran szyta jest na dalekim wschodzie, nawet dla tych wiodacych marek na rynku. Fakt, ze Mikolaj rosnie jak na drozdzach i zwykle nosi ciuchy przez srednio 3 miesiace tez zacheca mnie do zakupow w ciut tanszych zrodlach. Podobaja mi sie bardzo ubranka z Next'a, ale ceny niestety dosc skutecznie odstraszaja mnie i o skompletowaniu tam calej synowej garderoby nie ma mowy.
Mlodziutki wzbogacil sie o kilka nowych pozycji (mama nie mogla sie powstrzymac i sobie tez zrobila maly prezent, a co!) i zadowoleni worcilismy na nasze poludnie.
Swoja droga, Syn jako kompan podczas zakupow sprawdza sie rewelacyjnie! Nie marudzi, siedzi grzecznie w wozku, a nawet czasem doradzi. Takich facetow przydaloby sie wiecej na swiecie!
Jedno jest pewne, cierpliwosci szopingowej napewno po Tacie nie odziedziczyl, dla ktorego zakupy to istna katorga.


Dla tych co nie wiedza, a mieszkaja na wyspach: od wczoraj w angielskich kinach wyswietlany jest polski film YUMA!
Kurcze, mam ochote wybrac sie na taki seans!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...